Kino bez granic
Międzynarodowy projekt „Kino bez granic” realizowany jest przez uczniów klas pierwszych i drugich naszego liceum z inicjatywy Stowarzyszenia Integracji Transgranicznej „Łączy Nas Bug” i pod patronatem Konsulatu Generalnego Rzeczpospolitej Polskiej w Łucku.
W pierwszym etapie projektu, który realizowany był w czerwcu 2017 roku, studenci polonistyki i stosunków międzynarodowych Uniwersytetu im. Łesi Ukrainki w Łucku, odwiedzili Chełm. Uczestniczyli w projekcjach filmowych i spotkaniu z wybitnym polskim reżyserem Krzysztofem Zanussim oraz wspólnie z polskimi kolegami zwiedzali miasto.
W ramach drugiego etapu projektu, w dn. 8 – 10 października 2017 r., uczniowie I LO zwiedzili zamek Lubarta oraz muzeum ikon w Łucku. Wzięli udział, wspólnie ze studentami polonistyki i stosunków międzynarodowych Uniwersytetu im. Łesi Ukrainki, i w projekcjach filmów „Bogowie” w reż. Łukasza Palkowskiego, „80 milionów” Waldemara Krzystka oraz „18” Przemka Młyńczyka, przygotowanych przez Wojciecha Zakrzewskiego i Piotra Stelmaszczuka ze Stowarzyszenia Integracji Transgranicznej „Łączy nas Bug”. Uczestniczyli także w spektaklu teatru „Harmider” poświęconym poezji Czesława Miłosza i Zuzanny Ginczanki. Pod kierunkiem Rusłany Poryckiej, reżysera teatru – wspólnie z kolegami z Ukrainy – zrealizowali miniaturę teatralną, poświęconą poezji wybitnego ukraińskiego twórcy Bohdana Igora Antonowicza. Najważniejszym elementem pobytu były polsko – ukraińskie warsztaty scenariuszowe, które prowadził reżyser Przemek Młyńczyk. Efekt zajęć to zarys fabuły fabularnego filmu. Jego realizacja odbędzie się w kolejnej edycji projektu, w Chełmie, wiosną 2018 roku. Młodzieżą opiekowały się p. prof. Joanna Cydejko i p. prof. Anna Popielewicz.
A oto relacje uczestników projektu.
Dominik Bożyk
Wędrując po Łucku
Hotel „Świteź”, w którym mieszkaliśmy, znajdował się niedaleko centrum miasta, w związku z tym czas wolny spędzaliśmy na przechadzaniu się jego ulicami. Starówka w Łucku jest niezwykle urokliwym miejscem. Wzdłuż dróg stoją przepiękne, kolorowe, zabytkowe kamienice, pamiętające niemalże całą historię miasta, które są czyste i zadbane, podobnie zresztą jak ulice. Uwagę przykuwają również majestatyczne pomniki, przedstawiające bohaterów czasu drugiej wojny światowej albo wybitnych Ukraińców – są wśród nich Łesia Ukrainka i Taras Szewczenko. Znajdziemy tu restauracje z regionalnym jedzeniem, które do złudzenia przypomina polskie potrawy, takim jak ukraiński rodzaj pierogów – pielmieni, zupa rybna – ucha czy narodowe danie Ukrainy – barszcz. Bardzo szybko nasuwa się wniosek, że Ukraińcy dbają o swoje dziedzictwo narodowe. Wszędzie widoczne są typowe dla miejscowej kultury wzory czy zdobienia. Niestety, jest to tylko najbardziej reprezentacyjna część miejscowości. Dalsze rejony Łucka, które zobaczymy dopiero po zejściu z głównych uliczek, nie są już tak dopieszczone. Jednak nie zmienia to faktu, że miasto ma w sobie niepowtarzalny klimat, którego próżno szukać gdziekolwiek indziej w Europie czy nawet na świecie. Wrażenie to potęguje widok tylu starych – wręcz zabytkowych – samochodów, takich jak: łada, moskwicz, czy tawria, wciąż jeżdżących ulicami obok najnowocześniejszych marek aut. Jeśli ktoś interesuje się motoryzacją, Łuck to świetne miejsce, aby napawać się widokiem pojazdów, których nie uświadczymy już w Polsce. Ich stan, co prawda, pozostawia nieco do życzenia – powodem posiadania starego samochodu na Ukrainie niekoniecznie są skłonności kolekcjonerskie, ale nie zmienia jednak faktu, iż nie jest to regułą.
Ludzie w Łucku, a przynajmniej ci, z którymi przyszło nam obcować podczas warsztatów, są bardzo przyjaźnie nastawieni do Polaków. Częstym zjawiskiem jest również znajomość języka polskiego wśród Ukraińców, która niezmiernie ułatwia kontakty, nawet podczas robienia zakupów w sklepie. Nie zdarzyło się chyba, żeby ktoś nie mógł się porozumieć w miejscu publicznym z kasjerką w sklepie czy kelnerem w restauracji. Wieczorem ulice w centrum są dość opustoszałe w porównaniu z podobnej wielkości polskimi miastami.
Warunki oraz standard życia na Ukrainie znacznie różnią się od tych, które panują w Polsce. Mogłoby się wydawać, że ze względu na wspólną historię Ukraińców i Polaków nasze kraje powinny wyglądać niemalże identycznie – jest to jednak założenie błędne. Łuck jest pięknym miastem, które ma wiele wad i zalet, niełatwo je opisać słowami – trzeba tam po prostu pojechać i przekonać się samemu.
Oliwia Dynysiuk
Polski i Ukrainy już nawet Bug nie dzieli
Pierwszego dnia pobytu uczestników projektu na Ukrainie nawet słońce okazywało radość z naszego przybycia, ogrzewając wszystkich licznymi promieniami. Od razu po przyjeździe na miejsce zjedliśmy w restauracji „Bazylia” obiad ze studentami, którzy po posiłku opowiadali o miejscach wartych zwiedzenia w okolicy.
Nowy dzień. Nowe znajomości. Każda okazja była dobra do przedstawienia się. Przerwa na kawę, mijanie się na schodach. W celu przerwania niezręcznej ciszy, powstającej po wypowiedzeniu swojego imienia, najczęstszymi tematami były obejrzane wcześniej polskie filmy. Siergiej – student piątego roku polonistyki – docenił dzieła polskich reżyserów i zachęcał nas do obejrzenia klasyki kina ukraińskiego. Dzielenie się spostrzeżeniami rodziło coraz to bardziej zróżnicowane tematy. Nic jednak nie łączy tak, jak wspólne przedsięwzięcia. Improwizacja w teatrze pozwoliła nam zobaczyć każdego z innej, bardziej artystycznej strony. Dorzucając swoje pomysły, szlifując powstałe już wizje występu, nieświadomie poznawaliśmy siebie. Podążając za własnym wyczuciem i wskazówkami profesjonalisty, stworzyliśmy improwizację, w której język nie był barierą. Oklaski polskich i ukraińskich widzów były dla nas największą nagrodą.
Czas rozłąki. Ostatnie godziny u wschodnich sąsiadów spędziliśmy, śpiewając podczas warsztatów z pisania scenariuszy „Sto lat” ukraińskiej koleżance – Ivance, która tego dnia osiągnęła pełnoletność. Wszyscy cieszyliśmy się razem z nią, mimo że dopiero się poznaliśmy. W grupach rozważaliśmy nad losami wykreowanych postaci. Każdy miał pomysł na inne zakończenie historii. Studenci ukraińscy preferowali happy end, zaś licealiści chcieli dodać dreszczyku do całej akcji, uśmiercając głównych bohaterów. Wybory dotyczące przebiegu akcji popieraliśmy znajomością literatury oraz swoim gustem. Ostatecznie połączyliśmy pomysły, aby stworzyć film na miarę naszych czasów.
Tamte trzy dni będę dobrze wspominać. Najbardziej w pamięć zapadł mi moment, kiedy ustawiając się do zdjęcia, Julia, po moim zejściu ze sceny w teatrze „Harmider”, najpierw mnie przytuliła, dopiero później zapytała o imię. Jeśli jeszcze w życiu będzie mi dane wziąć w takim projekcie udział, to zgodzę się bez wahania. Ciepło bijące od tamtejszych gospodarzy nie pozwala dokonać innego wyboru.
Marcel Małek
Z kinomaniakiem o stowarzyszeniu
Celem Stowarzyszenia Integracji Transgranicznej „Łączy Nas Bug,” jest wzrost świadomości Polaków na temat ukraińskiej kinematografii, sztuki oraz propagowanie ukraińskich filmów. Projekty stowarzyszenia umożliwiają polskim i ukraińskim twórcom integrację, rozwijanie umiejętności i łączenie potencjałów. Początkowo stowarzyszenie nie miało określonych planów działania poza pozyskiwaniem funduszy do działań popularyzacyjnych. Organizacja wciąż stawia pierwsze kroki, ale zdążyła już zrealizować część swoich założeń, organizując co roku w Chełmie „Przeglądy Kina Ukraińskiego” oraz drugą już edycję projektu „Kino bez granic”.
W tej edycji licealiści z Chełma zawędrowali do Łucka, by kontynuować założenia projektu. Spędzili trzy pracowite dni, poznając historię miasta oraz swoich rówieśników z Ukrainy. Druga edycja miała za zadanie przedstawić polskim uczestnikom realia Ukrainy oraz co ważniejsze, zbliżyć do głównego celu warsztatów, którym będzie stworzenie filmu pełnometrażowego. Nie obyło się bez obejrzenia polskich filmów, takich jak np. „Bogowie” Łukasza Palkowskiego czy „Osiemnaście” Przemysława Młyńczyka. Trzeciego dnia młodzież pisała scenariusz do filmu. W wyniku głosowania tematami przewodnimi zostały: przemyt i romans. Uczestnicy projektu zostali podzieleni na trzy grupy, każda z nich była odpowiedzialna za jedną część filmu, dzięki czemu powstał zarys scenariusza. Warsztaty będą prowadzone do czasu uzyskania finalnego produktu, który powstanie dzięki staraniom młodzieży polskiej i ukraińskiej.
Według Piotra Stelmaszczuka (współtwórcy Dyskusyjnego Klubu Filmowego REWERS w Chełmskim Domu Kultury oraz współzałożyciela Stowarzyszenia Integracji Transgranicznej „Łączy Nas Bug”), założenia pierwszej i drugiej edycji „Kina bez granic” zostały zrealizowane, uczniowie obu placówek zdążyli się poznać, zintegrować, filmy im przedstawione zostały pozytywnie przyjęte, a zaangażowanie uczestników było wystarczające do zrealizowania części scenariusza. Wielu młodych ludzi miało szansę przełamać się, poznać część obcego kraju i, być może, odnaleźć pasję życiową.
Największym problemem przyszłych edycji będą fundusze potrzebne do zrealizowania głównego celu, ale organizatorzy są optymistycznie nastawieni i uważają, że ważniejsze będzie zaangażowanie i jakość włożonej pracy. Kolejną przeszkodą może okazać się czas. Ludzie dorastają, opuszczają miasta, wyjeżdżają na studia. Jeśli prace będą trwały zbyt długo, to część uczestników może zrezygnować z uczestnictwa w projekcie. Niemniej jednak uczestnictwo w warsztatach, a szczególnie pobyt w Łucku, były zarówno dla organizatorów, jak i uczestników projektu czasem miło spędzonym, pełnym nowych doznań i przygód.
Julia Kawecka
Chełmska Pani w Łucku
8 października br. zwiedziliśmy Muzeum Ikony Wołyńskiej w Łucku. Niewielki budynek z daleka przypominał zwyczajny dom mieszkalny, wciśnięty między bloki z płyty. W muzeum znajdowały się mały sklep, szatnia, kilka sal wypełnionych ikonami. Pani przewodnik nie znała języka polskiego, więc musieliśmy ratować się naszą słabą znajomością języka ukraińskiego.
Muzeum Ikony działa w Łucku od 1993 roku. Znajdują się tam ikony uratowane z cerkwi zamykanych w czasach Związku Radzieckiego. Perłą wśród zbiorów jest Cudowna Ikona Matki Boskiej Chełmskiej.
Wizerunek Matki Boskiej Chełmskiej to Hodigitria, czyli Matka z Dzieciątkiem Jezus na ręku. Ikona została przywieziona do Kijowa w 988 roku przez księżniczkę Annę z Konstantynopola. Książę Włodzimierz Wielki umieścił ją w specjalnie zbudowanej cerkwi na Górce (obecnie Bazylika Narodzenia NMP w Chełmie). Za wstawiennictwem Matki Bożej Chełmskiej miało miejsce około siedmiuset udokumentowanych cudów, w tym zwycięstwo w bitwie pod Beresteczkiem. Kiedy w XIII wieku Tatarzy ograbili gród Chełm i pozbawili ikonę szat, obraz został schowany, ale nie zapomniany. Mieszkańcy Chełma odnowili ikonę i jej kult na Górce Chełmskiej. W XX wieku losy ikony Matki Boskiej Chełmskiej były bardzo złożone. W 1915 roku została wywieziona do Moskwy i podzielona na trzy części. Po powrocie do Chełma jej kult został przywrócony. W 1944 roku biskup prawosławny Iłarion usiłował wywieźć ją na zachód Europy. Transport kolejowy został zbombardowany, ale ikonę udało się uratować. Dokonała tego Iłaria Bułhakowa. Podczas repatriacji rodzin ukraińskich z Chełma na Ukrainę w 1945 roku przekazała Cudowny Obraz jednej z rodzin. Tym sposobem ikona znalazła się na Ukrainie, gdzie została ukryta ze względu na prześladowania religijne. Przez wiele lat znajdowała się w rękach prywatnych, ukrywana i przemalowywana. Wiele osób, w tym także historyków sztuki, próbowało ją odszukać. Dopiero w 2000 roku ogłoszono, że została odnaleziona. Wówczas poddano ją czteroletniej renowacji i umieszczono w Muzeum Ikony Wołyńskiej w Łucku. Cudowna Ikona Matki Bożej Chełmskiej jest celem pielgrzymek wyznawców prawosławia i katolicyzmu. Przechowywana jest w osobnym pomieszczeniu, które zaopatrzone jest w infografiki, opowiadające o dziejach obrazu.
W muzeum można zobaczyć także wiele innych dzieł sztuki sakralnej, od wczesnego średniowiecza aż po barok. Gratką dla miłośników ikonografii są prace Jofy Koncelewicza. Dzięki spotkaniu z przewodniczką poznaliśmy znaczenie różnych alegorii sakralnych, np. winorośli na carskich wrotach jako przedstawienia drzewa genealogicznego Chrystusa, oraz życiorysy różnych świętych, np. Onufrego, którego groty po jego śmierci strzegł lew. Dowiedzieliśmy się także o procesie pisania ikon, kładzenia złota i szukania odpowiedniego drewna na święte obrazy.
Zwiedzanie muzeum z pewnością nie jest rozrywką dla każdego, jednak warto ujrzeć dzieła sztuki sakralnej na żywo. Uduchowieni (niektórzy!), bogatsi o ogrom wiedzy, ruszyliśmy na obiad.
Muzeum Ikony Wołyńskiej zostanie zapamiętane przeze mnie jako wyciszający przystanek na turystycznej mapie Łucka. Uważam, że warto je odwiedzić chociażby dla chwili modlitwy i zadumy przy Cudownej Chełmskiej Ikonie.
Gabriela Komar
Kinowe refleksje
Ostatnim punktem pierwszego dnia w Łucku był seans znakomitego filmu „Bogowie” w reżyserii Łukasza Palkowskiego. Film obejrzeliśmy na Wołyńskim Uniwersytecie Narodowym im. Łesi Ukrainki. Mimo panującego tam chłodu, zmęczenia po długim dniu pełnym wrażeń, jego odbiór był bardzo pozytywny.
Produkcja Palkowskiego opowiada o życiu Zbigniewa Religi (w tej roli genialny Tomasz Kot), który mierzy się z wieloma trudami, aby osiągnąć postawiony sobie cel – pierwszy udany przeszczep serca w Polsce. Wyjęcie serca z ludzkiego ciała w tamtych czasach było wyczynem przełomowym pod względem medycznego osiągnięcia, przyczyniło się do uratowania wielu istnień, ale było też złamaniem moralnego, kulturowego oraz religijnego tabu. Przykładem tego jest przedstawiona w sposób humorystyczna scena, w której kobieta, dowiadując się o przeprowadzeniu operacji u jej męża, zadaje pytanie – czy ten wciąż jeszcze będzie ją kochał? Serce w tamtym okresie było czymś w rodzaju relikwii, a więc operacje przeprowadzane przez Religę były, według społeczeństwa, pogwałceniem praw natury. Skutkowało to krytyką, z którą nieustannie musiał mierzyć się doktor, a także ze schematami, które musiał łamać.
Postać głównego bohatera jest fantastycznie wykreowana, to ona nadaje filmowi charakteru. Specyficzna, zgarbiona postawa, wieczny grymas oraz namiętnie palone papierosy, w każdym miejscu i o każdej porze, to nieodłączne atrybuty Religi. Film rozgrywa się na granicy życia i śmierci, trzyma w napięciu, szokuje, ale i wzbudza śmiech, tak jest na przykład w scenie, kiedy to profesor pod wpływem awaryjnej sytuacji z biegu rozpoczyna operację na ulicy, po czym na pytanie jednego z ratowników „kim jest?” odpowiada, że „akurat tędy przechodził”.
Trzeciego, niestety ostatniego już dnia pobytu na Ukrainie, mieliśmy okazję obejrzeć obraz Waldemara Krzystka „80 milionów”. Film był niezaprzeczalnym dowodem teorii, mówiącej, że najlepsze scenariusze pisze życie. Akcja rozgrywa się na Dolnym Śląsku na początku lat 80. i opowiada o walce NSZZ „Solidarność” z władzą komunistyczną.
Tłem są realia życia w czasach PRL-u, bunt przeciwko władzy, fala propagandy niesiona przez media, a także dwulicowość pozornie ufających sobie znajomych. Jednak głównym wątkiem jest historia trzech działaczy „Solidarności”, którzy na dziesięć dni przed wprowadzeniem stanu wojennego pobierają z związkowego konta tytułowe 80 milionów złotówek. Służba Bezpieczeństwa dowiaduje się o tej sprawie natychmiast. Od tego momentu historia nabiera tempa rodem z klasycznych filmów akcji. Funkcjonariusze SB podążają za bohaterami krok w krok, a my obserwujemy bieg wydarzeń z zapartym tchem. Kreacje głównych postaci – Józka, Staszka i Piotrka – są wielowymiarowe, dalekie od herosów. Mają swoje rozterki, wątpliwości, osobiste problemy. Nie mają gotowego planu działania ani poruszających kwestii na każdą okazję. Mimo że mają do odegrania heroiczną rolę, są po prostu zwykłymi ludźmi. Tematyka filmu jest skomplikowana, a jednak zostaje zrealizowana w przystępny sposób.
Oba filmy świetnie oddają realia PRL-u, opierają się na realnych wydarzeniach, a także są świetną lekcją historii zarówno dla młodych Polaków, jak i obcokrajowców. Mimo tych podobieństw, każdy z nich to inna historia, inny gatunek – dzięki czemu wszyscy mogli znaleźć coś dla siebie. Projekcje tych filmów były z pewnością ambitną rozrywką, zmuszały nas do refleksji i urozmaicały pobyt w Łucku. Jestem pewna, że powyższe pozycje utkwią w naszych głowach na długo, ponieważ są świetnymi przykładami dobrego polskiego kina.
Weronika Błaziak
Po obu stronach kamery z Przemysławem Młyńczykiem
Wczesny niedzielny poranek w turystycznym autokarze. Na dobrą sprawę słońce wstaje o wiele wcześniej niż my – niemal każdy z naszych wycieczkowiczów nadrabia wczesną pobudkę.
Ale wtem pojawia się on. Jedyny żwawy, skłonny do działania, mimo tak horrendalnej godziny. Pan Przemysław Młyńczyk w nieodłącznym towarzystwie kamery. Można stwierdzić, że początkowe, nieśmiało nagrywane klatki wcale nie budziły poczucia zagrożenia. Jednak prawdziwa zabawa miała się dopiero zacząć…
Niezależnie, czy poznawaliśmy tajemnice wieży łuckiego zamku, czekaliśmy na autobus czy też usiłowaliśmy przeprawić się pieszo przez tętniące życiem miasto, towarzyszyła nam kamera. Wywiady, udzielane oko w oko z żądnym nowych materiałów reżyserem, wielokrotnie budziły niechęć i zakłopotanie, ale z czasem coraz bardziej ulegaliśmy „presji sławy”. Niemniej jednak myślę, że za poniesione trudy zostaliśmy sowicie wynagrodzeni.
Pan Młyńczyk, jako urodzony reżyser, zgodził się udzielić naszej łucko – chełmskiej grupie lekcji swojego fachu, Już na wstępie okazało się być to nie tak łatwe, jak się mogło powszechnie wydawać. Emisja autorskiego filmu przed hordą samozwańczych krytyków filmowych jest swego rodzaju skokiem na głęboką wodę. Mimo wszystko odwaga przyczyniła się do tego, że mogliśmy poznać perełkę autorskiego kina, jaką niewątpliwie jest film „Osiemnaście”.
Oprócz emisji filmu, pan Młyńczyk wtrącał w jego fragmenty wiele celnych dygresji, zawierających porady dotyczące toku tworzenia produkcji (począwszy od scenariusza, na angażowaniu aktorów skończywszy), a także między innymi anegdoty z planu i genezę umieszczenia kultowych „traktorsów” w realiach Białostocczyzny. Twórca uświadomił nam, jak ważne jest utrzymywanie kontaktów z aktorami z całej Polski i jednocześnie jak wiele pretekstów do zawarcia nowych, rozwijających znajomości stwarza produkcja filmu. Jednak wydaje mi się, że najważniejszą nauką płynącą z historii powstawania filmu „Osiemnaście” jest to, że prawdziwy reżyser nie ustaje w bojach o swoje dzieło aż do dnia premiery.
Przyszedł w końcu dzień, w którym obserwujące nas szklane oko kamery znienacka zniknęło, tak samo zresztą jak i nasz nauczyciel sztuki filmowej. Powrót do codzienności, pozbawionej nadziei na sławę płynącej z kamery Przemysława Młyńczyka, niektórym z nas wydał się dość zaskakujący, wręcz burzący porządek, przesycony na krótko niemal bezustanną inwigilacją naszego łuckiego życia.
Aleksandra Grochowska
W „Harmiderze” o Antonowiczu
W Łucku mieliśmy okazję uczestniczyć w warsztatach przygotowanych przez amatorski zespół teatralny „Harmider”. Podczas tego wydarzenia poznaliśmy lokalnych artystów, ich warsztat pracy oraz jego efekty. Ważnym elementem przedsięwzięcia była możliwość zaprezentowania umiejętności aktorskich przed resztą polskiej i ukraińskiej grupy. Przed warsztatami wybrani „aktorzy” dostali scenariusz miniatury teatralnej poświęconej poezji wybitnego ukraińskiego twórcy Bohdana Igora Antonowicza.
Następnego dnia udaliśmy się do teatru „Harmider”, w którym miały mieć miejsce warsztaty. Mimo bariery językowej udało nam się dogadać, a przy tym mogliśmy zetknąć się z nowym doświadczeniem. Weronika Błaziak tak to wspomina: „Na początku panowała atmosfera niepewności, byliśmy sami w obcym miejscu i nikt nie chciał nam wyjaśnić, co mamy zrobić. Jednak w toku zajęć okazało się, że bardzo dobrze się bawiliśmy i mimo początkowego stresu udało nam się nawiązać nić porozumienia z grupą ukraińską”.
Zajęcia były bardzo spontaniczne i nie sądziliśmy, że dadzą nam tyle pozytywnej energii. Większość z nas jeszcze nigdy nie zetknęła się z aktorstwem, dlatego myślę, że nowe doświadczenie pozwoliło nam poszerzyć horyzonty. Najtrudniejszym momentem było wyjście na scenę i zaprezentowanie swojej roli przed publicznością złożoną z uczestników projektu. Mimo stresu wszyscy sobie doskonale poradzili z tym zadaniem. Od pani reżyser Rusłany Poryckiej dostaliśmy także wiele wskazówek dotyczących tego, w jaki sposób mamy zagrać daną scenę. Zetknęliśmy się również z ogromnym wsparciem ze strony organizatorów, co pomogło nam się bardziej otworzyć na nową rzeczywistość. Istotną częścią warsztatów było poznanie młodzieży ukraińskiej, z którą szybko nawiązaliśmy kontakt. Wykazała się ona dużym zainteresowaniem i niezwykłą cierpliwością w stosunku do nas. Myślę, że poznawanie ludzi oraz przeżywanie nowych sytuacji jest dobrym sposobem na to, aby poszerzyć swoją wiedzę na temat danego miejsca i jego historii.
Było to ciekawe doświadczenie, do którego z chęcią bym powróciła. Gdyby istniała możliwość pojechania jeszcze raz na Ukrainę, zgodziłabym się bez dwóch zdań.
Alicja Włodarczyk
Bezowy, sushi i firma Roshen
Nawet w trakcie realizacji najbardziej intensywnego projektu edukacyjnego przychodzi pora na czas wolny. Można go wykorzystać w różny sposób w zależności od indywidualnej decyzji. Jedni wolą pospacerować po odwiedzanym mieście, inni odwiedzić sklepy, restauracje lub kawiarnie.
Pierwszego dnia okazja skorzystania z czasu wolnego nadarzyła się po wizycie w teatrze „Harmider”. Był chłodny październikowy wieczór, więc spacer po ulicach Łucka nie sprawiał nam przyjemności. Po krótkiej naradzie moja pięcioosobowa grupa postanowiła udać się do kawiarni. Przechadzając się wśród witryn sklepowych, dostrzegłyśmy zachęcające wnętrze lokalu o nazwie „Karmel”. W środku było bardzo przytulne i panowała miła atmosfera – oliwkowe ściany oświetlone ciepłym blaskiem lamp, miękkie kanapy. Oprócz nas nie było wielu klientów. Zajęłyśmy miejsce przy oknie, aby móc obserwować, co dzieje się na zewnątrz. Szczególnie zainteresowały nas dwie pozycje: kawy i ciasta. Większość z nas zdecydowała się na specjalność kawiarni – tort bezowy z mascarpone i bakaliami. Z naszej grupy wyłamała się jedna osoba, która wybrała ciasto czekoladowe z liczi, mango i marakują. Dopełnieniem całości była kawa latte z dodatkiem smakowych syropów. Podczas oczekiwania podzieliłyśmy się spostrzeżeniami dotyczącymi spektaklu. Zamówienie zostało dość szybko zrealizowane. Desery, które zamówiłyśmy, były wyśmienite, a serwowane porcje tak duże, że z trudem dałyśmy radę je zjeść. Po miło spędzonym wieczorze udałyśmy się na zbiórkę w świetnych humorach oraz z miłymi wspomnieniami.
Następnego dnia mieliśmy chwilę dla siebie po warsztatach związanych z pisaniem scenariusza, prowadzonych przez reżysera Przemysława Młyńczyka, które odbyły się na Uniwersytecie Łuckim, znajdującym się w centrum miasta. Okazało się to świetną okazją do zdobycia drobnych upominków dla rodziny i znajomych. W tym celu udaliśmy się do pobliskich sklepów, aby zakupić słynne ukraińskie słodycze. Stoiska z cukierkami pochłonęły zadziwiająco dużo naszego czasu, ponieważ nie mogliśmy się zdecydować na ich wybór. Dominowały produkty popularnej ukraińskiej firmy „Roshen”, znanej również w Polsce. Śliwki i morele w czekoladzie, galaretki, cukierki mleczne… Po „burzy mózgów” każdy znalazł coś dla siebie i wyszedł ze sklepu z pokaźnym pakunkiem. Skończywszy zakupy, udałyśmy się na zasłużony posiłek. Postanowiłyśmy zjeść coś niecodziennego, więc udałyśmy się do pobliskiego baru sushi. Lokalizacja tego miejsca była niecodzienna. Mieścił się on na piątym piętrze centrum handlowego. Podczas posiłku można było podziwiać panoramę skąpanego w słońcu Łucka. Z tego miejsca przechadzający się ludzie oraz przejeżdżające samochody wydawały się małe jak zabawki. Po przestudiowaniu karty dań zamówiłyśmy zestawy „california roll” oraz „nigiri”. Nasz wybór okazał się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Podane w tym miejscu sushi przekonało do siebie nawet nastawione sceptycznie do kuchni japońskiej osoby. Lokal opuściłyśmy pełne miłych wrażeń kulinarnych.
Czas naszej wycieczki nieubłaganie dobiegał końca. Musieliśmy przygotować się do powrotu do Polski. Wycieczka do Łucka była niecodziennym przeżyciem, a czas wolny, jakim dysponowaliśmy, bardzo miłym jej uzupełnieniem.
Powrót